Góra Mojżesza

CZAS

„Stać! Proszę to wypełnić!” – zawołał młody oficer imigracyjny, kiedy już chciałem przejść przez bramki na lotnisku w Chennai pokazując stos formularzy dot. Eboli leżący na stoliku. Przyduża maseczka zakrywała mu prawie całą twarz. Odsłonięte były jedynie oczy świdrujące podróżnych na wylot jakby na czole mieli napisane czy są chorzy. Wypełnianie kilkustronicowej ankiety zajęło mi sporo czasu. Niektóre pytania był zaś tak absurdalne jak sama biurokratyczna procedura np. „czy przebywałeś ostatnio w towarzystwie zmarłych?” Oddałem formularz z poczuciem straconego czasu, no bo jak ktokolwiek w tej stercie papierów znajdzie chorego na Ebolę. Jeśli w ogóle, ktokolwiek zada sobie trud przewertowania  sterty papierów leżącej, bez ładu i składu, w olbrzymim koszu.

Przejazd na trasie Coonoor MettupalayamTakich sytuacji w Indiach, kiedy rozumiałem, że czas płynie tu inaczej było znacznie więcej. Nie pomagały też pieniądze i podkreślanie, że jestem Europejczykiem. Czy to na dworcu kolejowym w Mettupalayam, gdy chciałem za „drobną opłatą” kupić – bez wcześniejszej rezerwacji – bilet na kuszetkę do Chennai, czy też na drodze kiedy pękła opona w naszym autobusie i bezskutecznie dopytywałem się o dalszą jazdę. „Poczekaj na drodze, może ktoś cię zabierze” – usłyszałem od kierowcy zmieniającego koło.

Tiziano Terzani, który mieszkał w Indiach wiele lat, przytacza w książce „W Azji” lekcję swojego delhijskiego sąsiada – „gdyby pan mieszkał w Stanach Zjednoczonych, potrzebowałby pan dolarów, ale przyjechał pan do Indii. Tutaj potrzebuje pan czasu”. Tę prostą, na wskroś indyjską prawdę mówiącą, iż nie jest ważne jakiej marki mamy zegarek, ale czy mamy czas, człowiekowi Zachodu bardzo trudno pojąć. Zwłaszcza jeśli jeszcze zrozumie, że czas w tym kraju nie jest linearny jak w cywilizacji judeo-chrześcijańskiej. Nie jest rzeką niosącą ludzi od źródła narodzin do ujścia śmierci.

We wszystkich hinduskich tradycjach duchowych czas jest przedstawiany jako kołowrót przywiązujący duszę do życia pełnego cierpienia i niewiedzy (samsara). W „Rygwedzie”, jednej ze świętych ksiąg hinduizmu, czas jako pojęcie abstrakcyjne nawet nie istnieje. Jest tylko człowiek będący centrum Kosmosu i stwarzający czas poprzez rytuały. Każdy  rytuał ma swoją określoną porę i miejsce. Ich powtarzanie podtrzymuje istnienie czasu i Kosmosu. Dżainiści postrzegają zaś czas jako koło z dwunastoma szprychami. Koło się nieustannie kręci i nigdy nie miało początku ani nie będzie mieć końca. Celem wszystkich hinduistycznych tradycji jest pokonanie czasu. Wyzwolenie się z kręgu wcieleń czyli moksza. W tym kontekście nasze częste  powiedzenie – „nie mam czasu” – nabiera zupełnie innego, bardziej metafizycznego znaczenia.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *