Mama, Tata i Antoni

MÓJ OJCIEC

Antoni z Ojcem„Śmierć każdego mężczyzny zaczyna się, kiedy umiera jego ojciec” – Orhan Pamuk „Inne kolory”

Ten tekst nigdy by nie powstał, gdyby nie felieton Pamuka zamieszczony w jego antologii pt. „Inne kolory”. Bo co można dziś napisać o kimś, kto zmarł kilkanaście lat temu, którego portret zatarł się już w mojej pamięci. Czasami patrzę na jego zdjęcie wiszące w naszej sypialni, by sobie przypomnieć jego rysy, nieśmiertelny kapelusz, czy charakterystyczną postawę, kiedy pozował do zdjęcia na tle bramy do klasztoru w Górce Krajeńskiej.

Lekko pochylona głowa tak, że prawie nie widać twarzy. Próbuje zająć czymś ręce, jakby się denerwował. W sumie, niewiele ich mam. Nigdy nie przywiązywałem wagi do zdjęć. Wolałem malować świat słowami. Tworzyć obrazy ze słów, które każdy czytelnik może odebrać po swojemu i po swojemu przeżyć. Słowami chciałem oddać nastrój chwili i to co czuły osoby portretowane, w ten sposób, przeze mnie w moich tekstach. Zawrzeć w nich tę niepowtarzalną ulotność mijającego czasu, którą tylko słowa – moim zdaniem – mogą wyrazić.

Gdy piszę ten tekst z ubolewaniem stwierdzam, jak niewiele o nim pamiętam. Owszem, są w mojej głowie jakieś fragmenty wspomnień o wydarzeniach, które z nim wspólnie przeżyłem. No i zauważam, że czasami go naśladuję, kiedy witam się z kimś w żartobliwy sposób. Tubalnym głosem – jak ojciec – mówię „cześć” lub „dzień dobry” dodając zawsze jakiś żart, który – przyznaję – różnie bywa odbierany. Wpisz, wymaluj mój tata, Franciszek, który idąc ulicą widząc znajomą osobę, już z daleka wołał ją po imieniu. Został mi po nim mój temperament i skłonność do wybuchów złości. Choć u obu z nas, na stare lata, ostrze gniewu już wyraźnie stępiało. Mnie również nie wytrącają z równowagi – jak onegdaj – drobiazgi, na które nie mam wpływu. Głupota polityków, opryskliwy ton ekspedientki w sklepie, czy nie po mojemu postawiony kubek na kuchennym blacie.

Jedno wydarzenie było dla mnie tak bardzo traumatyczne, że pamiętam je do dziś. Czuję je wręcz każdą komórką. Miałem wtedy może 9 czy 10 lat. Mieszkaliśmy jeszcze na mansardzie w budynku przy ulicy Kościuszki  4 w Wyrzysku. Było to chyba jesienią, bo wcześnie robiło się ciemno. Ojciec długo nie wracał z ryb z nad jeziora gdzieś pod Łobżenicą. Było to stosunkowo blisko, więc udał się tam motorowerem marki „Komar”. Mijały godzina, za godziną a ojca nie było. Gdzieś z oddali, może z opuszczonego kościoła na tzw. niemieckiej górze, dobiegał odgłos puszczyka, aż ciarki przechodziły. Zaniepokojony modliłem się w duchu, by tata szybko wrócił.

Wtem zadzwonił telefon. Odebrała go mama. Widziałem jak pod wpływem słów kogoś po drugiej stronie jej twarz blednie, aż zrobiła się zupełnie papierowa. Odłożyła słuchawkę i powiedziała drżącym głosem do mnie i do siostry, że ojciec miał wypadek i jest w szpitalu, gdzie natychmiast pobiegła. Tak jak stała w fartuchu i kapciach. Okazało się, że ojca jadącego prawidłowo motorowerem potrącił traktorem jakiś pijany pracownik tamtejszego PGR-u i nie udzielił pomocy. Ojciec mimo złamania obojczyka i wstrząśnienia mózgu przeszedł o własnych siłach do zlewni mleka w Kruszkach koło Łobżenicy, skąd ktoś zadzwonił po pogotowie.

Od tej chwili, czasami kiedy zadzwoni telefon odczuwam ten sam niepokój. Kiedyś, gdy ojciec jeszcze żył i chorował, zdarzało się to częściej. Z obawą, że usłyszę wieść, że nie żyje, odbierałem połączenie. W czasie kiedy leżał już na oddziale opieki paliatywnej w Pile, wiele razy widziałem na ekranie komórki, że dzwonił. Kiedy oddzwaniałem pytając „co się dzieje i dlaczego dzwonił”, wypierał się, że tak nie było. A ja w głębi duszy wiedziałem, że było inaczej. Być może chciał mi coś powiedzieć, bo już docierało do niego, ze to końcówka życia. Może chciał tylko usłyszeć mój głos, a wstydził się do tego przyznać. Zawsze był zamknięty i nie lubił okazywać uczuć czy emocji w relacjach ze mną. Nigdy też nie usłyszałem od niego, że mnie kocha. Choć wiedziałem, że tak jest.

Przejawiało się to w drobiazgach. Kiedy częstował mnie papierosem czy wspierał się na moim ramieniu podczas spacerów po Wyrzysku, gdy już z trudnością chodził. A najczęściej – w milczeniu i ukradkowych spojrzeniach na mnie. Jakby się bał, że kiedy okaże emocje, utraci tę swoją surowość i pozorną oschłość. Ale to był odruch obronny, bo tak zastał wychowany. W tamtych czasach mężczyźni nie byli wylewni, a tym bardziej, nie płakali. I coś z tego w spadku mnie też pozostawił, bo jestem raczej introwertykiem, choć kilka razy w życiu zdarzyło mi się płakać.

Raz 29 sierpnia 2006 roku, kiedy mama powiadomiła mnie, że zmarł. We śnie, na ulubionej kanapie, w pokoju, który był przez długie lata moim. Dziś rozumiem, że jego surowość, stawianie wysokich wymagań, uczenie szacunku dla pracy miały posłużyć temu, bym wyrósł na odpowiedzialnego mężczyznę. Jak się kiedyś wyraził – „bym był chłop, a nie troczki od kalesonów”.

I przyznaję, udało mu się to, choć często te jego nauki kosztowały mnie wiele. Dlatego się buntowałem, bo rzucał na mnie cień jak wysokie drzewo, w którym nigdy bym nie dorósł. Dlatego, w wieku 17 lat wyjechałem z rodzinnego domu do Warszawy i nigdy już do niego, na dobre, nie wróciłem. Chciałem dokonywać wyborów, popełniać błędy na swój własny rachunek. Choć przyznaję, to on płacił za moje życiowe ekstrawagancję za co jestem mu wdzięczny.

Na jego pogrzebie zrozumiałem, że jakaś cząstka mnie została, wraz z nim, pochowana w grobie. Czy był to początek powolnego umierania, jak napisał Pamuk ? Nie do końca, aczkolwiek była to istotna cezura w moim życiu, bo już nie było człowieka do którego mogłem powiedzieć – „tato”. Nigdy bowiem mi nawet przez myśl nie przyszło, by nazywać go Frankiem. Bo to był mój ojciec. Przypominający trochę Boga Ojca, ze starych obrazów. Surowego, sprawiedliwego, poważnego, ale też kochającego i wybaczającego. Wiele razy przyjmował mnie jak syna marnotrawnego z nikłą nadzieją, że wyrosnę na ludzi – jak mawiał.

Co mu zawdzięczam? Ano to, że jestem odpowiedzialny i lubiłem podejmować wyzwania. Nigdy się nie poddawałem, nawet gdy było ciężko i zagryzałem z bólu zęby. Nie bałem się też żadnej pracy. Kiedy trzeba było dorobić pracując fizycznie, sprzątałem hale fabryczne, grabiłem trawniki, malowałem domy i mieszkania. Kopałem rowy melioracyjne.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *