Jerah

WIECZÓR W DŻERASZ

W Dżerasz, oddalonym zaledwie 50 kilometrów od Ammanu dzień powoli dobiegał swego kresu. Głos muezina wzywał wiernych na ostatnią modlitwę. Był koniec ramadanu. Do święta Id Al. Adha, upamiętniającego w islamie poświęcenie Abrahama, zostało kilka dni. Według Koranu Abraham miał złożyć ofiarę ze swego syna Izmaela. Do tego jednak nie doszło. W Księdze zapisano, że  Bóg, widząc jego oddanie, pozwolił mu na złożenie w ofierze baranka, zamiast swego dziecka.

Ostatnie autokary z turystami już odjechały. Miasto powoli wracało do normalnego, leniwego rytmu. Właściciele barów i restauracji  przygotowywali się do ich otwarcia, by ugościć głodnych i spragnionych wyznawców Proroka, którzy zgodnie z nakazami Koranu, nie jedli ani nie pili nic od świtu. Ulice wypełnił zapach pieczonego na rożnach mięsa zmieszany z zapachem tamaryszku, szałwii i rozmarynu.

Słonce zachodziło nad parkiem archeologicznym, malując złotem i czerwienią  kolumny świątyni Artemidy. Park jest pozostałością starożytnego miasta założonego w IV wieku przed naszą erą przez Aleksandra Macedońskiego. Znanego w starożytności jako Geraza. W II wieku p.n.e weszło w skład królestwa Judy rządzonego przez dynastię Machabeuszy. Jednak już w 63 r. p.n.e. zdobył je Pompejusz i włączył do imperium rzymskiego. To jego doskonale zachowane ruiny podziwiają dziś odwiedzający.

Podobno stąd pochodził opętany, z którego Jezus wyrzucił demony, które weszły w stado świń i potopiły się w jeziorze. Opowiadanie o opętanym z Gerazy występuje w Ewangeliach: Mateusza, Marka i Łukasza choć w różnych wersjach. Przez Gilead, starożytną krainę, na której leżała Geraza biegł z północy na południe starożytny szlak zwany „drogą królewską”. Może tą drogą, po opuszczeniu Haranu, wędrował Jakub z rodziną, w kierunku potoku Jabbok nad którym zmagał się z Bogiem. Po tej walce uzyskał nowe imię. Izrael.

Siedziałem w ogródku przed naszym hotelem położonym zaledwie kilka metrów od płotu ogradzającego starożytną Gerazę  Popijając herbatę ze świeżo zerwaną miętą ni to drzemałem, ni to śniłem na jawie. Drogą obok szedł pasterz prowadząc stado owiec i kóz. Jakby wyjęty z ksiąg Starego Testamentu lub Koranu. Głowę miał owiniętą biało czerwoną kufiiją. Przydługą, brązową dżelabą zamiatał asfalt. Co chwila pogwizdywał na swoją trzodę, która rozchodziła się po całej jej szerokości.

Dysonansem w tym obrazie były samochody. Trąbiące niecierpliwie, jak to w krajach arabskich bywa. Wyobraziłem sobie, że tak samo szedł Abraham. Po nim może Mojżesz. Z pasterską laską w ręce wskazując swemu ludowi kierunek do Ziemi Obiecanej przez Boga. Taśma się przewinęła. Wydawało mi się, że słyszę gwar rzymskiego miasta ożywionego przez chwilę przez poświatę księżyca. Nawoływania sprzedawców wina, daktyli, fig oraz rzymskiego przysmaku garum, rybnego, słonego sosu, który przybył tu aż z Rzymu. Słyszę kłótnię kurtyzany ze swoim stałym klientem o zaległy dług 20 sestercji.  Szczęk broni rzymskich legionistów ćwiczących na palcu.

Z zamyślenia mnie wyrwał Muhammad. Sympatyczny, młody właściciel hotelu. Postawił na stole talerz pełen jordańskich łakoci. Wziąłem do ust kawałek ociekającej różanym syropem pistacjowej baklawy. Była słodka jak wieczór w Dżerasz.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *