ZADŻUMIONY?

W piątkowy wieczór wracałem autobusem z Trivandrum do Udyankulangara. W Neyyatinkara autobus zatrzymał się przy NH 47 niedaleko oświetlonego na zielono meczetu. Kierowca oznajmił pasażerom, że dalej nie pojedzie z powodu wyborczego wiecu Indian Union Muslim League (IUML). Tłum  otoczył pojazd, który po chwili stał się zieloną kroplą w rzece ubranych na biało mężczyzn. Starsi, z brodami ufarbowanymi henną na rudo szli w milczeniu, dostojnie. Młodzi byli bardziej podnieceni i krzykliwi. Niektórzy pokrzykiwali „Allahu Akabar!” Inni wymachiwali partyjnymi i zielonymi sztandarami skandując hasła IUML albo potrząsali naklejonymi na tekturę zdjęciami swoich przywódców. Od razu zwrócili na mnie uwagę, bo pewnie byłem jedynym białym w promieniu kilku kilometrów. Czułem na sobie ich nieprzyjazny wzrok. Patrzyli na mnie z wyraźną pogardą jakbym na czole nosił piętno jakiejś strasznej, zaraźliwej choroby. Być może, według nich, moja „choroba” polegała po prostu na tym, że byłem człowiekiem Zachodu. Przedstawicielem zdegenerowanej rasy i cywilizacji opartej na hedonizmie i materializmie. Wrogiej wartościom islamu.

W 2010 roku islamscy ekstremiści w miejscowości Muvattupuzha obcięli rękę katolickiemu księdzu. W kilku innych, ciężko pobili kilkudziesięciu chrześcijan i hinduistów choć trzeba przyznać, że imamowie wszystkich wspólnot muzułmańskich w Kerali potępili te incydenty. Trudno zrozumieć ich motywację, bo koegzystencja między hinduistami a muzułmanami, którzy stanowią ok. 30 % ponad 30 milionowej populacji Kerali i chrześcijanami układa się na ogół poprawnie. Nigdy nie doszło tu do takich zamieszek na tle religijnym jak choćby w Mumbaju czy Gudżaracie, w których zginęło – po obu stronach – kilkanaście tysięcy ludzi. Może radykalizują się w czasie wyjazdów za pracą na Półwysep Arabski. Do Arabii Saudyjskiej, Emiratów Arabskich, Kataru, Bahrajnu, gdzie stykają się z naukami radykalnych duchownych muzułmańskich przeciwnych europeizacji świata islamskiego. Dla nich jest ona klątwą, która „zagraża jego tożsamości. Ich zdaniem, po zakończeniu zimnej wojny Zachód odkrył karty, coraz wyraźniej ujawniając swój plan – dla fundamentalistów diaboliczny – zjednoczenia całej ludzkości w globalnym systemie, który da Zachodowi kontrolę nad wszystkimi zasobami na świecie” (T.Terzani, „Listy przeciwko wojnie”) łącznie z tymi, które Allah umieścił w krajach, w których islam narodził się i rozwijał. A może z frustracji spowodowanej nieustannym upokarzaniem przez Zachód cywilizacji muzułmańskiej, niegdyś potężnej i narzucaniem jej tzw. demokratycznych wzorców i norm obcych wizji „idealnej teokracji” przedstawionej w Koranie.

Od zakończenia II wojny światowej Zachód wielokrotnie interweniował zbrojnie w państwach muzułmańskich. Czy to z powodu walki z terroryzmem jak w Afganistanie, czy by obalić bliskowschodniego satrapę, jak w Iraku. W Indiach dochodzi jeszcze jeden powód, obawa przed rosnącymi wpływami partii nacjonalistycznych odwołujących się wprost do hinduizmu jako kryterium narodowościowego i głoszącymi koncepcję „Hindutwy” – państwa rdzennych Aryjczyków. Gdyby to się udało (co jest mało prawdopodobne) 140 milionów muzułmanów w Indiach stałoby się obywatelami drugiej kategorii.

Pogarda dla zachodnich wartości i cywilizacji w połączeniu z przemocą i hasłem dżihadu to wyjątkowo żyzna gleba, która będzie rodzić kolejnych ekstremistów rozumiejących wyłącznie argument siły czyli Kałasznikowa i bomby. Oczywiście terroryzm trzeba zwalczać, ale trudno będzie muzułmanom ukazać działania  Zachodu jako kampanię skierowaną wyłącznie przeciwko terroryzmowi a nie islamowi. Zbyt wiele nieufności i wrogości dzieli oba te światy. I to, przede wszystkim,  doprowadzi  w przyszłości do ich tragicznej w skutkach konfrontacji.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *