JAK CHINY WPĘDZIŁY KRAJ W DŁUGI

13 lipca 2022 r. po trwających od kwietnia masowych protestach, prezydent Sri Lanki Gotabaya Rajapaksa ma się podać do dymisji. Premier Ranil Wickremesinghe już to zrobił, po ogłoszeniu bankructwa kraju oraz w obliczu dramatycznej sytuacji finansowej i gospodarczej. W kasie państwa nie ma praktycznie żadnych rezerw walutowych, za które można byłoby kupić: żywność, paliwo, lekarstwa. A jeszcze w  listopadzie 2019 roku wynosiły one 7.5 mld USD. Co doprowadziło szmaragdową wyspę do tego krachu?

Jak klan Rajapaksów zadłużył się u Chińczyków?

Kiedy w 2005 roku, Mahinda Rajapaksa obejmował prezydenturę (był jeszcze po drodze kilka razy premierem) jego brat, a obecny prezydent, Gotabaya Rajapaksa był sekretarzem obrony, zaś trzeci brat Basil, najbardziej zaufanym prezydenckim doradcą. Był to początek kolejnej politycznej dynastii na Sri Lance. Po Bandaranaikach oraz Senanayakach. W przeciwieństwie do nich, wywodzących się z kolombijskiej elity, nowa dynastia uosabia syngaleską wieś. Tradycyjnie buddyjską i nieco ksenofobiczną.

Cała trójka jest przekonana o swoich racjach i gardzi Europą i USA. Mahinda to zresztą pokazał już po objęciu stanowiska głowy państwa. Miał w nosie wezwania Białego Domu do przestrzegania praw człowieka w wojnie domowej z Tamilskimi Tygrysami, co spowodowało wstrzymanie amerykańskiej pomocy wojskowej i gospodarczej. Prezydent uznał, że Amerykanie wystawili go do wiatru i zwrócił się do Pekinu.

Chińczycy nigdy nie przepuszczają takiej okazji. Tym bardziej, że od długiego czasu szukały zaczepienia w basenie Oceanu Indyjskiego. Ruszyła chińska pomoc militarna na gigantyczną skalę. Już wkrótce, lankijscy żołnierze zostali uzbrojeni w karabinki T-56 (chińską wersję AK 47). Dostarczyli też radary, amunicję, pojazdy opancerzone. Dzięki temu uzbrojeniu udało się rozgromić Tamilskie Tygrysy i zakończyć długotrwałą, wyniszczającą kraj wojnę domową.

Chiny, jak to Chiny, nie przejmowały się łamaniem praw człowieka, ale dbały, by zainwestowane pieniądze się zwróciły. Ich oczy zwróciły się na Hambatotę, mały, rybacki port na południowym wybrzeżu, który mimo swej niepozorności miał jednak strategiczne położenie, bo mógł w przyszłości odgrywać rolę ośrodka tranzytowego dla chińskich towarów przeznaczonych na rynki Bliskiego Wschodu, Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. I tak się stało. Oddano go do użytku w 2018 roku. Został wybudowany za kwotę ponad 1 mld USD oczywiście przez chińskich robotników i za chiński kredyt.

Ale prezydentowi Rajapaksie było mało. Kazał wybudować też: lotnisko (z którego prawie nikt nie lata), autostrady oraz stadion do krykieta na 35 tys. widzów. Ponadto, za jego kadencji, chińskie firmy za chińskie pożyczki budowały w całym kraju: linie kolejowe, wieżowce, kolejne kilometry autostrad. A Sri Lanka coraz bardziej wpadała w spiralę chińskiego zadłużenie. Za czasów Mahindy Rajapaksy dług wobec Chin wzrósł do 45 mld USD. Musiał zaciągać kolejne kredyty, by spłacać odsetki od starych. Kiedy nie mogła spłacić kredytu zaciągniętego na budowę portu i infrastruktury w Hambatocie Pekin przejął port i 60 km kwadratowych powierzchni wokół niego.

Po przegranych w 2015 roku wyborach jego następca przejął też wszystkie długi zaciągnięte podczas 10 lat prezydentury Mahindy Rajapaksy i zamiast zreformować finanse państwa i gospodarkę brał kolejne kredyty zagraniczne, choć trzeba przyznać, że dbał przynajmniej o stan rezerw walutowych. Jeszcze przez trzy lata, do kwietnia 2022 roku jakoś udawało się je  zapewnić. Oczywiście kosztem kolejnych długów. Aż w kwietniu tego roku bańka pękła, rząd ogłosił, ze Sri Lanka jest bankrutem i nie jest w stanie spłacić nie tylko swego zadłużenia, ale nawet odsetek od obligacji.

Protesty, które niewiele zmienią?

Trudno powiedzieć czy masowe protesty, które trwają już 3 miesiące cokolwiek zmienią na lankijskiej scenie politycznej. Dotychczasowe bowiem doświadczenia pokazują, że po upadku jednej dynastii następowała kolejna. Jeszcze bardziej skorumpowana. Być może ratunek dla lankijskich finansów popłynie z New Delhi albo Pekinu. Jeśli z Pekinu, następny prezydent i rząd będą musieli go czymś spłacić. Jeśli nie pieniędzmi, to pewnie kolejną Hambatotą uzależniając Sri Lankę na dobre od Chin.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *