BAŁWAN ALICJI

Nabokov nazywa dzieciństwo okresem bezgrzesznej niewinności, dlatego, już dojrzali, tak chętnie do niego wracamy we wspomnieniach.

Wczoraj,  z 4-letnią Alicją, lepiłem bałwana ze śniegu. Turlaliśmy po ziemi zbite kule mokrego śniegu śmiejąc się radośnie i beztrosko. Nie przeszkadzał nam nawet chłód sunący powoli od czubków palców aż do nadgarstków. Przekomarzaliśmy się z czego zrobić mu nos. Czy z patyka, a może z marchwi, by wyglądał tak jak my, czerwononosi od zimna. Czy oczy mają być z kamyków, a może z czarnych węgielków?  Dziecko było jednocześnie projektantem i kierownikiem budowy dyrygującym swoją brygadą. Decydowało o wszystkich szczegółach bałwana i rozkazywało co mam robić. Kiedy już był gotowy, stanęliśmy przed nim, wziąwszy się za boki, jak to robią budowlańcy i podziwialiśmy swoje dzieło.

Nie muszę mówić, że lepienie bałwana uruchomiło we mnie strumień wspomnień i pozwoliło, na tak długo jak trwała zabawa, przenieść się do świata utraconego dzieciństwa. Jest on dla mnie krainą niewinności, w której czas się zatrzymał. Statyczne przedmioty, ludzie tkwią w nim jak prehistoryczne owady w kawałku bursztynu, znalezionym na morskim brzegu.

Powracamy do niej,  kiedy już jesteśmy zmęczeni naszą dorosłością. Koniecznością podejmowania decyzji o trudnych do przewidzenia skutkach. Utrudzeni pracą, obowiązkami, wychowaniem dzieci, z których i tak nie wiadomo co wyrośnie, choć chcielibyśmy by były naszą wierną kopią. A one i tak pójdą swoją drogą, jak to robiły poprzednie pokolenia od zarania świata. Kiedy boli nas nieczułość lub obojętność osób, które – przynajmniej według nas – powinny być nam bliskie i empatyczne.

Tam, w tym świecie bez grzechu, możemy się poczuć – choć przez chwilę – kochani i bezpieczni. Jak wtedy, gdy kochano nas tą bezwarunkową miłością, jaką mogą okazywać tylko rodzice i dziadkowie. Powrót do niego jest naszą jedyną obroną przed okrucieństwem jakiego doznajemy od ludzi. Tym rzeczywistym i tym wyimaginowanym. Kluczem do niego mogą być artefakty z tamtego świata, które jak archeologowie odkrywamy w kufrach na poddaszu, zakurzonych kartonach. Pluszowy miś z wydłubanymi oczami, samochodzik bez kół, skakanka czy zniszczony od ciągłego czytania, komiks.

Mogą nimi być też fotografie zrobione przez rodziców, albo jakiegoś wujka lub ciocię, odnajdywane w starych  albumach, na których odnajdujemy siebie, jak bawimy się beztrosko z koleżankami i kolegami z tamtych czasów. Wielu z nich już może nie żyje, z czego czerpiemy jakąś perfidną satysfakcję, że to jeszcze nie my. Utwierdzamy się przy tym w irracjonalnym przekonaniu, że nas to nie dotyczy i nas nie spotka. Czepiamy się tej złudnej nadziei jak tonący brzytwy, nie przyjmując do wiadomości zasady entropii, że to co złożone musi kiedyś wrócić do stanu chaosu. Oddajemy się rozmaitym aktywnościom, by zagłuszyć myśl powracającą jak bumerang, w najmniej spodziewanych okolicznościach,  że i my również podlegamy prawom natury.

Wyszedłem dziś rano z domu, by zobaczyć jak się miewa nasz bałwan. Niestety było ciepło i się rozpuścił. Obok nieforemnej kupki śniegu leżał marchewkowy nos i kubełek robiący za cylinder. Dobrze, że nie widziało tego dziecko. Jeszcze ma czas na to by dowiedzieć się, że to co ma początek, musi mieć także swój koniec.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *