ROMEO I JULIA Z WARSZAWSKIEJ

Rano, na Warszawskiej w Łomiankach, jest zawsze duży ruch. Stonoga osobowych samochodów człapie do Warszawy. Przyklejone do szyb twarze pasażerów sennym jeszcze spojrzeniem lustrują życie na ulicy i chodnikach.

Jedynie dzieci odwożone do szkół wnoszą trochę energii wewnątrz metalowych pudeł na kółkach. Jedne coś pokazują palcami. Inne reagując inwokacjami – „ależ mamo, ależ tato” wysłuchują codziennej litanii rodziców by się dobrze zachowywali, by zjedli drugie śniadanie, by nie rozrabiali na lekcjach.

Pewnie niewiele z nich zauważyło parę stojącą pod „Żabką”. On w spłowiałej, niebieskiej koszuli nie pierwszej świeżości, czarnych spodniach od dresów i zamszowych, zimowych butach tzw. botkach. Spodnie ledwo się trzymały na biodrach z powodu chudości. Grzywa przetłuszczonych włosów w trudnym do określenia kolorze spadała na czoło. Gdyby można było przyjrzeć się dokładniej, a niestety szyby to uniemożliwiały, skóra na twarzy miała sinobiały kolor. Jedynie nos był pokryty pajęczyną czerwonych żyłek.

Przytulał do siebie swoją Julią. Podobnie jak on zabiedzoną, wychudłą i sponiewieraną. Jednak jej sfatygowana, kremowa sukienka wisząca na chudych ramionach aż biła po oczach czystością. Gdyby przez okna aut można było poczuć jej zapach, pachniałaby zapewne jeszcze proszkiem do prania. Prawie wisząc w jego objęciach wpatrywała się w oczy swego Romea. Ileż było w nich tkliwości, miłości, ale i smutku.

Raczej czując jak widząc jej spojrzenie oddał je pocałunkiem. Ale nie był to pocałunek młodych kochanków. Namiętny. O którym poeci mówią, że duszę by wyssał z człowieka. Raczej strwożony, urywany. Gwałtownie, co chwilę, odrywał swoje usta od jej warg. W przerwach między pocałunkami gwałtownie oddychał, jak ryba wyrzucona na brzeg. A kiedy już nabrał powietrza znów przyciskał usta do jej spłakanych oczu. I nie wiadomo czy były to łzy szczęścia, czy łzy rozpaczy.

I tkwili tak pod sklepem, przytuleni do siebie, złączeni w swej miłości i bezdomności. Niewidzące spojrzenia pasażerów samochodów ledwo ich muskały. Dla większości z nich, Romeo i Julia z Warszawskiej byli zaledwie elementem małomiasteczkowego krajobrazu, który dziś jest, a jutro go nie ma. A kochankowie? Może mieli to głęboko w nosie. bezdomiWokół nich wirował wszechświat, a oni byli jego centrum.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *